Od kilku dni w Polsce szeroko komentowana jest sprawa ustawy o zmianie ustawy o ochronie zwierząt. 

Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają „wyzwalanie” klasy robotniczej spod jarzma „krwawej” burżuazyjnej reakcji. Współczesna ideologia zmieniła obiekt ” wyzwalania” i dzisiaj, wobec wyczerpania wcześniejszej formuły, wyzwala zwierzęta ( w szerszych kontekście całą naturę) spod „tyranii” człowieka, jednocześnie humanizując zwierzęta i zezwierzęcając obyczajowo ludzi ( np. w ramach wyzwalania płci). Więc po pierwsze ta ustawa ma warstwę ideologiczną i nieuzbrojonym okiem widać kto jest kto.

Druga warstwa to biznes. W 2019 r. z Polski wyeksportowano 471 tys. ton żywca, mięsa oraz przetworów wołowych i cielęcych, a łączne przychody to 1,5 mld EUR (6,6 mld zł). Z tego ponad 1,5 miliarda złotych są to pieniądze z tzw. uboju rytualnego ( w Polsce takim ubojem zajmuje się 40 zakładów). Powszechnie wiadomo, że odpady z wołowiny i drobiu, które obecnie kupowali hodowcy norek, teraz będą musiały być utylizowane. Rynek utylizacji w Polsce w 90% kontrolują niemieckie firmy. Ktoś po powstałej wołowinowej próżni przejmie polskie rynki zbytu.

Trzecia płaszczyzna to globalne przygotowania do produkcji mięsa laboratoryjnego.

Jest jeszcze bieżąca walka polityczna, ale tego komentować nie będziemy. Niech hodowcy krów mlecznych i przetwórcy ( w tym Spomlek) zastanowią się nad słowami europoseł niejakiej Spurek, która wypowiedziała się o dodawaniu mleka do kawy, że to barbarzyństwo. Wg niej mleko pochodzi z gwałtu krów. Nie bagatelizujmy tych sygnałów, bo za tymi niepoważnymi osobami ukryci są poważni gracze, którzy ekobolszewizm opłacają.

Mapa, którą Państwo widzą, pochodzi z książki Jana Baszanowskiego „Handel wołami w Polsce w XVI-XVIII wieku”, a przedstawia szlaki wołowe, czyli ogromny biznes, który przechodził również przez Radzyń.

Na początek zacytujmy fragment z „Radzyn Memorial Book”:


„eszcze przed przybyciem kolei miasto było centrum handlu żywnością między Ukrainą a zachodnią Polską. Przez miasto przepędzano całe stada krów i wołów ze stepów ukraińskich do granicy niemieckiej. Tu w Radzyniu zostały przekazane Polakom przez ich ukraińskich pasterzy… W dużym domu rodziny Danilaków, który służył jako główne przejście z jednej ulicy na drugą, stała olbrzymia waga, na której ważono przybywające bydło. Stąd kierowano ich bezpośrednio do granicy niemieckiej. Wraz z pojawieniem się kolei to źródło utrzymania zniknęło z miasta.


Wg dr Baszanowskiego, co widać na prezentowanej mapie, woły były pędzone z Radzynia nie tylko na zachód, ale przede wszystkim na północ do Prus Książęcych i Gdańska. Szlak prowadzący przez Radzyń określany był jako główny i funkcjonował od początku XVI wieku do końca wieku XVIII.

Głównym miejscem dużych jarmarków wołowych (obok Lublina) był Łuków. Trwały one, w różnych okresach, od 2 do 4 tygodni, ale był też trwające kilka dni. Szlak, jak Państwo widzą, prowadził przez Parczew i Radzyń w stronę Łukowa. Jak była skala? Lustracja miasta Parczewa z 1565 roku podaje, że za 6 tysięcy wołów zapłacono cło stare. Są to dane roczne, ale nie odzwierciadlające wielkości przepędu bydła, gdyż tzw. cła stare i paśne nie płaciła między innymi zajmująca się również tym biznesem szlachta i pracujący dla niej chłopi.

Realnie były to więc liczby znacznie większe, a biorąc pod uwagę, że w ciągu roku były okresy zmniejszonej intensywności ( Wielki Post, wczesna wiosna pełna roztopów utrudniających drogę, Adwent) to wołowy cykl roczny należy zmniejszyć o kilka miesięcy. Również wojny zazwyczaj utrudniały czy wręcz zrywały łańcuchy dostaw.

Ciekawostką jest fakt, że w lustracji z roku 1661 roku, a więc po niszczycielskim „potopie” w Radzyniu odnotowano trzech rzeźników i dwóch kuśnierzy. Biorąc po uwagę ówczesne realia – całkiem nieźle. Siłą rzeczy musieliśmy temat skrócić do minimum, ale chcielibyśmy zasygnalizować jeszcze jeden wątek z XVI- wiecznej historii miasta. Rywalizacja Kazanowskich i Mniszchów w maleńkim miasteczku, a w tle, naszym zdaniem, wspomniane już Prusy Książęce. To jest jednak opowieść na inny czas.