„Ja już nie chcę do lasu, chcę do fryzjera!” – głosi jeden z wielu memów, na jaki natrafiasz w sieci. Zanim ponownie przekroczymy próg fryzjerskich salonów, powspominajmy dawne czasy i byłych (choć wciąż prosperujących) mistrzów nożyczek i grzebienia.
Dawno, dawno temu wchodziłeś do zakładu, rzucałeś okiem na oczekujących w kolejce, pytałeś: „Kto ostatni?”, zanurzałeś się w fotelu i prowadzonych rozmowach. Częściej jako słuchacz niż ich twórca. A teraz?
Dzwonisz, umawiasz wizytę, przychodzisz – fotel czeka na Ciebie. Strzygący cię czasem rzuci żart, zapyta o pogodę, zanuci melodię usłyszaną w radiu… i tyle.
Pamiętam jak przez mgłę wizytę w męskim w starych, dworcowych zabudowaniach. Na samym „progu” Zgody (patrząc od Korczaka) była także ni to piwnica, ni to pokój dzienny. Byliśmy z bratem, chyba tuż przed świętami. Fryzjerka szukała jakiejś nici porozumienia i mówiła nam tylko o swoich oczekiwaniach związanych z rzekomymi zniżkami podczas handlowej niedzieli.
Inny mistrz fryzjerstwa, tuż obok odjazdu „afarów” za punkt honoru stawiał sobie rozmowę z klientem. Narzekał, że czeka go harówka przedświątecznych porządków i nie cierpi trzepać dywanów. Po weekendzie pytał o udział w zabawach w regionie, polecał „podmiejskie” dyskoteki.
Najbardziej lubiłem lokal vis a vis parku, często strzygłem się tam wracając ze szkoły. Żadne tam telefoniczne umawianie się, siadasz, czekasz… i słuchasz. Słyszałem cały życiorys właściciela lokalu, historie z młodości „chmurnej i durnej”. Dzielił się z nami obejrzanymi filmami, niewiarą w polską reprezentację piłkarską (nadzieje przed eliminacyjnym meczem ze Szwecją u siebie), cytatami i scenami w rodzimych komediach. Uwielbiał samochody, potrafił z innymi pasjonatami motoryzacji mówić o nich dobrą godzinę Swoją ostatnią wizytę rejestruję na czas, gdy w kinach grano pierwszą część „Kac Vegas”- oczekujący wspominali co zabawniejsze sceny. Dyskusja zeszła na poziom komediowych produkcji. Chyba wtedy stwierdził, iż mierzi go telewizyjna papka i przerzuca się na kanały tematyczne.
Wchodzi kiedyś jego znajomy – poborowy ( o tym fakcie informuje prawie na wejściu). Staje przy ścianie, wyraźnie przejęty, prawie na baczność. Fryzjer puszcza do nas oko i mówi: „Siadaj, siadaj, jeszcze sobie postoisz”.
Raz na strzyżenie przyszedł ks. Chaber. Nasz bohater był wtedy mistrzem taktu i powagi. Tak, postać ówczesnego proboszcza św. Trójcy budziła szacunek.
To w jego zakładzie padła słynna kwestia: „Nie rozumiem wierszy Miłosza”.
Czasem miałem wrażenie, że nie siedzę u fryzjera, a w męskim pubie. Właściciel zamieniał się w barmana, wysłuchiwał czasem knajpianych opowieści, okraszonych soczystym słownictwem, czasem przemieniał się w spowiednika.
„Jak strzyżemy? „Jak zwykle”.