Liga polska wraca do lat dziewięćdziesiątych. Na szczęście nie infrastrukturalnie. Nie jest to też (oby) powrót do rządów korupcji. Ekstraklasa znów będzie miała osiemnaście drużyn. Ponownie zagra w systemie mecz-rewanż i nic ponadto.

Najwyższa klasa rozgrywkowa w Polsce przechodziła w XXI wieku wiele zmian. Pod koniec ubiegłego stulecia została zmniejszona do szesnastu uczestników (przez chwilę grając w dwóch ośmiozespołowych grupach), potem do czternastu. Po powrocie do szesnastu drużyn w stawce (2005/06), w 2013 roku wprowadzono rewolucję, polegającą na podziale ligi po trzydziestu seriach sezonu zasadniczego na dwie grupy – „mistrzowską” i „spadkową”. Początkowo zespoły przystępowały do fazy finałowej z punktami dzielonymi na pół, od czego po kilku sezonach rozegranych w tym systemie odstąpiono. Rozgrywki 2020/2021 będą ostatnimi w obowiązującej obecnie ESA37, w kolejnych liga wróci do schematu, który poprzednio obowiązywał w kampanii 1997/98.

Pamiętam ekstraklasę złożoną z osiemnastu zespołów, i jak wtedy wydawała się czymś naturalnym, tak po latach trudno mi sobie ją taką na powrót wyobrazić. Obawy przed powiększeniem ligi wzbudza głównie jej niski poziom sportowy. Czy dwa dodatkowe zespoły wpłyną na atrakcyjność rozgrywek? Osiemnaście drużyn da wyższy poziom niż szesnaście? Wątpię. W Polsce walka o mistrzostwo to niestety często wyścig ślimaków, który jest odzwierciedleniem sportowej wartości ligi. A pełną weryfikację stanowią kompromitacje w eliminacjach do europejskich pucharów. Nie uważam jednak, że powiększenie ekstraklasy na pewno wpłynie na postawę polskich drużyn na zewnątrz – nie jest ona zależna od kształtu ligi. Zresztą, gorzej być nie może…

Jestem zwolennikiem rezygnacji z podziału ligi po sezonie zasadniczym. Trzydzieści, a tym bardziej trzydzieści cztery (po reformie) kolejki wystarczą do określenia rzeczywistego układu sił w ekstraklasie. Podział gwarantował mniej meczów o nic, zwłaszcza przy modyfikacji liczby zdobytych punktów. W sezonie 2015/16 bezpieczne teoretycznie Podbeskidzie Bielsko-Biała (dziewiąte miejsce po trzydziestu seriach) spadło z ligi, na co wpływ miała beznadziejna gra na finiszu, ale też regulamin. W zwykłych ligowych okolicznościach drużyna po prostu dograłaby sezon, niczym nie niepokojona.

Z drugiej strony, bezpieczny byt lub brak szans na miejsce w europejskich pucharach, czyli po prostu środek tabeli, mógłby być okazją do ogrywania młodych zawodników. Ale to zapewnia obowiązek wystawiania w składzie co najmniej jednego młodzieżowca. Tak czy inaczej mecze o „czapkę gruszek” są nieuniknione, podobnie jak w każdej innej lidze. Zatem trudno z tego robić problem.

Głównym celem reformy rozgrywek ligowych powinno być dążenie do poprawienia ich poziomu. W Polsce panuje narracja, że dołożenie do szesnastu słabych zespołów dwóch kolejnych „ogórków” tylko go obniży. Ekstraklasa zapracowała sobie na takie przypuszczenia; sam mam wątpliwości, ale jednoznacznie nie jestem na „nie”. Uważam, że liga powinna się składać z szesnastu drużyn, grających trzydzieści kolejek. Ale jeśli mam wybierać – ESA37 czy ESA34 – wybieram tą drugą.