Długo szukałem poniższego wiersza.

Wiąże się z pewnym studenckim wspomnieniem. Na jedne z zajęć u faceta, którego nazwiska nie pamiętam, mieliśmy przygotować teksty, które postrzegamy jako kicze lub arcydzieła. Przejmujący utwór, który czytałem na tych zajęciach skomentował słowami, że to dobry tekst na rekolekcje. Później dowiedziałem się, że ów wykładowca został dyrektorem jednego z lubelskich liceów. Pierwsza decyzja? Kazał zdjąć ze ścian wszystkie krzyże…

Józef Wittlin 

Ból drzewa

Jam jest drzewo,

Na którym onego czasu

Zawisnął On na Golgocie

 

Wyrosłem w głębi olbrzymiego lasu,

Listowie co dnia kąpałem w szczerym złocie,

Wiatr mnie uginał, ach, wiatr mnie kołysał.

A z barek moich drogocenny zwisał

Płaszcz żywych liści.

 

Ja miałem ręce, ja miałem ramiona-

Rano, gdym wstawał z mgieł nocnych zadumy,

Szły z mego łona rozmarzone szumy.

I wszystkie ze mną budziły się drzewa,

A każde bije do ziemi pokłony

Wypoczętymi gałęźmi-ramiony

I wnet się wszystkie drzewa rozgadały,

A utęskliwe te nasze hejnały

Szły – szły – szły

I rozpraszały zwierzętom ich sny.
Wiatr mnie uginał, ach, wiatr mnie kołysał
I miałem żyły. Mocne, kręte żyły
Jam się korzeniem w słodycz ziemi wsysał,
By pić jej soki aż po setne lata.
Aż przyszedł kres.
A rosłem, rosłem w macierzystym lesie
Skąd echo nocą głos puszczyków niesie
I dzieci trwoży-
A na wiosnę miałem bujne liście,
A jesienią żółkłem ze zgryzoty,
Że w zimie już nie będę słońcem złoty…
To było ongiś bardzo uroczyście:
Przez ciało moje przechodził Duch Boży
I ciszył moje szlochy doskonale,
A szrony ciało me tuliły w szale,
Srebrniutkie i miękkie jak puch.
I tak zasypiał we mnie wszelki ruch.
I już opadły z ramion kruche liście,
Znużone
A kiedy pierwszy spadł na ziemię śnieg
I biczem palce me skostniałe siekł
I z świstem mnie po nagim ciele prał –
Jam już spał. Jam już snem zimowym spał
Tam, w macierzystym lesie
Słuchajcie bólu mojego!
Wiem, co są burze, orkany
Wiem, co to z wściekłym mocować się wichrem,
Gdy skacząc nadciąga pijany
I tęgie ugina konary
I chude gałązki łamie!
Ja wiem, ja wiem, bom już stary
Znam burze, a ona zna mię!
Nie to! Nie to!
Tam, w macierzystym lesie
Kędy wąsate wiją się porosty
Na podścielisku miękuchnych mchów
Słuchałem nocnej gędźby sów
Przez długie i błogie lata –
A byłem prosty! Byłem jak mąż – prosty!
Aż przyszło do mnie trzech drwali
I coś ze sobą gadali:
Jakom jest mocny i prosty.
I przyszło do mnie trzech drwali
I ci mnie zamordowali
Ostrzone mieli topory.
I skórę ze mnie złupili
I bili i bili i bili,
Aż łzy wytrysły z mej kory.
Zawył przeciągle mój korzeń.
Pień głucho zastękał pod ciosem,
Aż runął całym kolosem
Na ziem.
O, wiem, och wiem:
On nie mógł znieść upokorzeń!
I drgało we mnie, jęczało
Każde me włókno,
Wydane siekierom na łup.
A oni drą ze mnie skórę.
I stałem się biały jak trup.
I przyszło do mnie trzech cieśli
I ci mnie z trudem podnieśli:
Dwóch z przodu, a trzeci z tyłu.
Jak trupa – tak mnie gdzieś nieśli.
A potem czułem, jak cieśle
Ręce mi precz odciosali
I czułem, że Bóg na mnie ześle
Sromotę większą niż śmierć
A cieśle (chcieli zarobić)
Na poprzek mojego trupa
Kładli zrąbaną mą rękę
I przygwoździli ćwiekami.
Znam , znam tę człowieczą mękę!
Przybili mnie w poprzek ćwiekami.
Podnieśli mnie prosto wzwyż:
Ludzka krew mnie poplami!
To Cieśli Syn będzie, Cieśli!
Cieśle mnie w górę podnieśli,
Abym był KRZYŻ!
Niosą mnie, niosą i niosą
l widzę z głów ludzkich – las
Tylko że las ten szalony
Stubarwny jest,nie -zielony
l krzyczy i woła:”Już czas!” –
-I niosą mnie, niosą i niosą –
Poznaję: On stoi tam boso
I czeka.
A twarz i oczy i ręce,
Wzniesione w niemej udręce,
Były jak u człowieka.
I stoi cichy,pokorny
I zmawia pacierz wieczorny
I czeka
-A ciężki byłem,choć trup,
I trzech mnie niosło z mozołem.
A jednak Ów z bladym czołem,
Co później na mnie zastygnął,
Sam mnie podźwignął.
I niósł mnie na górę wysoką
I trzykroć upadał pode mną
I łzami zaszło Mu oko,
Kiedy Mu nikt nie chciał pomóc.
A potem stało się ciemno.
Słuchajcie bólu mojego!
Na szczycie -wbili mnie oni do ziemi!
Z ramiony rozpostartemi;
Jednym -na prawo a drugim – na lewo
Stałem ja, wielki trup-drzewo,
Stałem jak ognisty słup,
A na mym trupie rozpięty był trup!
Chciałem zakrzyczeć ze wstydu:
-To memu ciału ubliża!
-To memu sercu ubliża!
(Bo drzewo ma serce).
Alem był -trup.
Lecz w lesie mym macierzystym
Ozwały się zaraz chórem wszystkie drzewa,
A w lesie wielki wichr,wielka ulewa,
Jęczały siostry-lipy,wyli bracia-huki,
Klony, graby, jesiony -na gałęziach kruki –
Zapłakały wierzby,zaszlochały jodły,
A sosenki maluteńkie kwileniem zawiodły.
Aż na całej ziemi wszystkie bory,lasy
Zatrzęsły się szumem płaczu,co po wszystkie czasy
Głosił mą hańbę:
-To naszym ciałom ubliża!
-To naszym sercom ubliża!
-Zdjąć Go z krzyża!Zdjąć Go z krzyża!
-To naszym rękom ubliża!
-Nie będzie On krzyżowany!
-Zdjąć Go z krzyża!
Zasię On wszystkie już wytrzymał rany,
A oni dobrze wbijali weń ćwieki:
W Niego i we mnie.
I gromy biły,a huk był daleki.
A dzień ów pomny jest po wszystkie wieki.
I tak zastygał na mym martwym łonie,
A matka Jego w krwi maczała dłonie,
Co strugą po mnie ściekała.
O Matko!My oboje wiemy.
Co znaczy nosić Go: Tyś Go nosiła
W żywocie Swoim. zanim się narodził.
A jam Go nosił na śmierć.
Potem Go zdjęto ze mnie, a był blady
I zimny bardzo. Boleściwa matka
Była tuż przy Nim, była do ostatka
I w białe,tkliwe złożyła Go chusty
I długo bełkotała coś niemymi usty.
Słuchajcie bólu mojego!
Nazajutrz,nazajutrz rano
Precz mnie z tej góry zabrano
I gdzieś za miastem ciśnięto:
Ja drzewo,drzewo skrwawione,
Gniję od lat w głębi ziemi,
A ziemia ta jest ziemią świętą.
I zgniłem.
A On zmartwychwstał –
Mówi wieść.

zdj.: Pierro della Francesca,Święte Drzewo. Fragment fresku 

„Legenda prawdziwego krzyża” w kościele Św. Franciszka w Arezzo;

ilustracja do wiersza, opublikowanego na okładce

londyńskiego tygodnika „Wiadomości”, 1976, nr 16-17