Ulice tętnią dziecięcym gwarem.

Marzenia złożone w papierowe łodzie

toną w mulistej kałuży.

 

Plac zabaw wypełniony po brzegi małymi bajtlami.

Podwórko wyścielone menelami.

Noce naznaczone gwałtami bezsenności.

Jedni czekają na wygraną w totka,

inni czekają, by wyjrzało słońce.

 

W samym centrum nędznej rzeczywistości

zaniedbane domy. Ściany zimne, bielone pustką.

Dach przecieka gdzieniegdzie, grzyb wychodzi bokiem.

Głód oczy wyolbrzymia smutkom.

 

A ojciec rodziny śpi – zalany… Nie deszczem! Nie

mlekiem… A frustracją, moczem i wódką.

 

Rachunek strat: dwa wybite okna, potłuczone lustro, jeden

zbity pies i zdjęcie na kredensie z pękniętym sercem.

Po matce… jedyny ślad.

 

Ruina nie dom. Śmierdzi strachem w pokojach.

Dookoła brud i ludzkie wraki.

Nic dziwnego, że matka uciekła.

Brakowało jej miłości.

 

Wyfrunęła do ludzi.

Widocznie tęskniła za kimś,

kto nie utonął w nędznej rzeczywistości.