Szedł pustymi, ciemnymi korytarzami. Rękę położył na rękojeści miecza, opuścił wzrok. Za oknem szumiało, kroki dudniły i odbijały się od ścian.

Mijał podobizny dawnych monarchów. Jednego za drugim, na obrazach dawno zakurzonych, albo innych – wykutych w granicie. Spod posągu wyskoczył kot, zjeżył się na widok ciemnej postaci. Zapachniało kocimi szczynami. Monarchia musi trwać – pomyślał mężczyzna i westchnął.

Podniósł oczy. Można było mieć wrażenie, że martwi królowie wiodą za nim wzrokiem, jakby czekali czy zobaczą potwierdzenie tego, co już niedługo musi się stać. Spojrzał na pierwszego z brzegu, brodatego, a jakże i groźnego, o którym pisano w kronikach, że wyrżnął miasto za odmowę płacenia podatku i szukanie pomocy u sąsiadów. Nazwany został „Wielkim”. Monarchia musi trwać.

Pokiwał głową, bo całe życie poświęcił tej myśli. Na pooranej zmarszczkami i bliznami, choć jeszcze nie starej twarzy, widać było niejeden grzech, który popełnił, tłumacząc się właśnie tak. Nigdy nie szukał przebaczenia. Wystarczyło mu, że służył.

Teraz miał przed sobą kolejne zadanie. Przystanął, wciągnął powietrze, pachnące wilgocią, świecami i starym drewnem. To na pewno stanie się najbliższej nocy, trzeba napiąć mięśnie.

Wyjrzał przez okno, straże były na murach, księżyc na niebie. Nic nie zapowiadało końca i nowego początku, ale zanim świt nadejdzie, zanim zakręci się historia i zatańczą sztylety, jeszcze trzeba wykonać kilka czynności. Czy wszystko jest gotowe? Czy na pewno nad ranem ujrzą konnych pod murami? Skoro świat ma wirować, niech to to robi zgodnie z jego wolą i dla dobra królestwa. Monarchia musi trwać.

Nie spodziewał się towarzystwa, ale w ciemnościach korytarza spotkał kanclerza, który przemykał pod ścianami.

– Pieczęcie zabezpieczone? – spytał. Kanclerz skinął głową.

– I klejnoty też bezpieczne. Można zaczynać – powiedział królewski urzędnik, minął Siwego i niemal pobiegł w stronę komnat królewskich. Do załatwienia zostały jeszcze dwie sprawy.