„Żyje się tak, jak się śni – w pojedynkę.”
Joseph Conrad „Jądro ciemności”

* * *

Kiedyś, w dzieciństwie, wyprawa pieszo na cmentarz jawiła się nieomal jak pielgrzymka do Santiago de Compostela. Droga dłużyła się niesamowicie, ale nagrodą był głęboki cień – licznych jeszcze wtedy tam – pięknych drzew.

* * *

Od jakiegoś czasu próbował oswajać jednego małego kundelka, który wyjątkowo nie trzymał się żadnej z kilku psich watah. Był ładny i dobrze mu z pyska patrzyło. Ale był też nieufny i ostrożny. Podchodził na kilka, kilkanaście kroków, łapał szybko rzucone jedzenie i uciekał. Znikał na kilka dni, ale – zgłodniały – przychodził znowu. Nazywał go Top.

* * *

Rodzinne osiedle z czasów kiedy miał 10 lat to było centrum wszechświata. Wieczorami w ciepłe miesiące przychodzili tam wszyscy młodzi ludzie z miasta. Podrostki randkowały na ławkach, starsi chłopcy grali w piłkę, dziewczyny w gumę, a my grzmociliśmy majowe chrabąszcze rakietkami do badmintona, które wtedy nazywały się jeszcze, jak gdyby nigdy nic, paletkami do babingtona. I komu to przeszkadzało…?

* * *

Hierarchia osiedlowa to była święta rzecz. Na przykład: chcieliście pograć w piłkę na boisku, no dobra, wybieraliście składy i na nich! Aż tu nagle pojawiali się starsi koledzy (ot, choćby ten od „Szczęk 2”) i bez zbędnych ceregieli wypieprzali ci piłkę – do księdza (lepiej) albo do rzeki (dużo gorzej). Wyciągaliśmy piłkę z wody przy pomocy jakiegoś drąga, a tamci w tym czasie zajmowali boisko i zaczynali własny mecz. A my musieliśmy się przenosić na któryś z gorszych, mniejszych i cholernie nierównych placyków do gry. No i co pan zrobisz? Nic pan nie zrobisz…

* * *

Oprócz sójek i zimorodków najpiękniejsze ptaki w mieście to były bez wątpienia kaczki mandarynki. Samiec kolorowy jak Cygan z zespołu Don Vasyla, samica dyskretna, monochromatyczna i dzięki temu bardziej elegancka.

* * *

Gotował sobie na gazowej kuchence. Butli z gazem było pod dostatkiem. Kiedyś nie przepadał za ta czynnością, ale teraz odnajdował w tym prawdziwą radość. Eksperymentował, szukał przepisów w starych książkach, miał czas i coraz więcej poświęcał go kuchni. Co prawda nie było dostępu do wielu produktów, ale radził sobie całkiem nieźle.

* * *

Ciągle wracał do Herberta. Nawet nie tyle do wierszy, choć do nich także, co do esejów z „Barbarzyńcy w ogrodzie” i „Martwej natury z wędzidłem”.

CDN…

zdj.: Tomasz Młynarczyk