Rosz ha-Szana

W mglisty, szary poranek garbaty, ale zwinny, szames Lejzor mknie ulicami Radzynia. Jedno pojedyncze i dwa szybkie stuknięcia w okiennice jego grubą laską dają znać jeszcze pogrążonym we śnie Żydom, że pora zbudzić się i zmówić slichot. Przez jakiś czas w głuchej ciszy poranka słychać tylko odgłosy jego żwawych kroków, których echo niesie się po uliczkach sztetł, ale po chwili w oknach domostw rozbłyskują słabe światełka świec i gdzie niegdzie daje się słyszeć szczęk odsuwanych rygli.

Nieliczni zaspani mężczyźni i towarzyszące im kobiety, niektóre z dziećmi u boku, chyłkiem wymykają się do bet ha-midraszu. Zimny, poranny wietrzyk głaszcze ich nierozbudzone jeszcze twarze, orzeźwiając zimnym podmuchem powietrza. Po chwili błotnistymi ścieżkami i dróżkami wszyscy podążają na slichot. Z daleka, przez niezasłonięte okna bóżnicy widać, jak migotają w niej przyćmione jeszcze światła lamp. Choć nie całkiem rozpalone, mimo wszystko oświetlają drogę, wskazując kierunek marszu.

Jeden po drugim Żydzi nieśpiesznie wchodzą do środka budynku i rozglądają się niepewnie jakby byli w nim po raz pierwszy. Gdy bez uprzedzenia zapalają się wszystkie światła, przecierają oczy, oślepieni jaśniejącym blaskiem lamp, po chwili chłonąc z zachwytem tę magiczną chwilę. To zasługa unter-szamesa[1] Mosze, który zwinnie wyprostował knoty wszystkich świec. Teraz już czas na slichot.

Wnet drzwi bet ha-midraszu z potężnym hukiem otwierają się szeroko, i pojawia się w nich najpierw ledwie widoczna zza torby wypchanej księgami głowa introligatora Mendla Danilaka, a potem wyłania się reszta jego sylwetki obciążonej pakunkiem. Chwilę później słychać głuche uderzenie ksiąg o blat długiego stołu, które Mendel wysypuje z torby. Stół stojący blisko drzwi, tuż obok szafki z rytualiami, przez okrągły rok służy wędrowcom, ubogim i żebrakom jako łóżko. Nieprzyjemny odgłos wybudza ze snu paru jeszcze drzemiących Żydów.

Mendel Introligator nieśpiesznie przygotowuje swoje księgi na sprzedaż – układa na stole zarówno te w pozłacanych i lśniących oprawach, jak i pozostałe, zwyczajne przypowieści napisane przez co spostrzegawczych Żydów. Wyszykowawszy stół dla klientów, zatopił na dłuższą chwilę wzrok w tłumku. Ma pożółkłą, szorstką w dotyku twarz z okalającymi ją zwisającymi, długimi blond wąsami, łączącymi się ze złotą brodą, która skrywa blade usta. Patrzy spod długich, krzaczastych brwi jakby ze złością i coś rozważa. Jego oczy są błękitne, a czoło ma całe pomarszczone. – „Czy warto trudzić się i pocić, taszcząc tu te wszystkie księgi, skoro dziś zarobek z nich będzie zapewne marny”?  – pyta w duchu sam siebie. – Czy warto wysilać się i zachwalać towar, czy lepiej godnie zachować milczenie” –  spekuluje, po czym jednak zatapia się w myślach. – „To zaszczyt, że należy do najbogatszych w mieście kupców! Ale zarazem wie, że jest inteligentnym introligatorem z szerokimi horyzontami. Jego praca wszak jest doceniana przez samego Radzyner rebe, ale też i przez chasydów z wielkich miast jak Lublin czy Warszawa, którzy wysyłają mu do oprawy różne cenne dzieła rabinów. Cóż, zarazem jednak zdaje sobie sprawę, że jest nie tylko utalentowanym i uzdolnionym artystycznie introligatorem, ale także zwykłym sprzedawcą książek, o czym zdecydowała boska opatrzność”. Mimo, że doskonale zna swoją sytuację, znów, gdy patrzy na bogatych, zadowolonych z siebie chasydów, raz jeszcze gwałtowanie wzbierają w nim buntownicze myśli…

Głośne stuknięcie w pulpit przerywa ciąg jego myśli. Wszedł rebe i zaczęła się modlitwa. Głowy Żydów zaczynają kiwać się w przód i w tył, a w gęstniejącej atmosferze słychać lament i zawodzenie, zaczynające się od Ha-neszhama lecha guf falch![2].

cdn.

Przypisy tłumacza:        

[1] Unter-szames (jid.) – pomocnik sługi bóżniczego, szamesa.

[2] Ha-neszhama lecha guf falch! (hebr.) – Twoje jest zarówno ciało, jak i dusza!


Tłumaczenie z jidysz Alicja Gontarek na podstawie: Abe Danilak, Dem rabejnim hojf. Der rebe kumt! [w:] Sefer Radzin; izker –buch = Radziner izker buch, red. I. Zigelman, Tel Awiw 1957, s. 86-102.