Cudów nikt nie oczekiwał. Reprezentacja Polski U-20 miała wyjść z grupy, a potem przyjąć, co los da, i powalczyć. I tak się stało – plan minimum został wykonany. Tyle, że od oglądania jego realizacji bolały oczy.

Dlaczego? Najprościej pojechać starym, dobrym Grzegorzem Skwarą: „Bo my nie umiemy grać w piłkę!”. Nie do końca w tym rzecz – oglądanie zespołów potrafiących grać w piłkę też może być męką. Trener nakazuje postawić „autobus”, nastawia drużynę na przeszkadzanie. Mistrzem takiego grania był w ostatnich latach Jose Mourinho, który w ten sposób zabijał potencjał swoich podopiecznych. Jacek Magiera tego nie robił. Jego ekipie po prostu brakowało jakości, stąd trudno określić, jak ona miała grać.

Po pierwsze, w zasadzie nie istniała druga linia. Za rozgrywanie brali się stoperzy, bo pomocnicy się chowali, a jeśli któryś wrócił do obrońców, żeby zabrać od nich piłkę (głównie Makowski), to nie miał pomysłu ani opcji zawiązania akcji. To szczególnie widać było w meczu z Kolumbią, kiedy przeciwnicy szybko naszych rozszyfrowali (choć trudne to nie było…) i samym ustawieniem uniemożliwiali wymianę podań. A kiedy kilka razy założyli pressing, Polacy gubili się niemiłosiernie, stąd mnóstwo wymuszonych błędów.

Po drugie, mnóstwo było też błędów niewymuszonych, wynikających z presji (?), technicznej surowości (?), słabego zgrania (?). To nie tylko pomyłka Sebastiana Walukiewicza w pierwszym meczu (najbardziej brzemienna w skutkach). Błędy w przyjęciu piłki, czy proste podania wychodzące poza boisko, zamiast trafić do kolegi – to się rzucało w oczy najbardziej.

Po trzecie, w zasadzie niedostrzegalne były jakiekolwiek schematy ofensywne. Najgorszy w tym feralnym meczu z Kolumbią nie był wspomniany błąd Walukiewicza, który to spotkanie ustawił, ale to, że polski zespół nie przeprowadził żadnej akcji. ŻADNEJ AKCJI! Poza tym dominowały dośrodkowania. Nie wynikały one z pomysłu atakowania skrzydłami, a z braku pomysłu w ogóle. Ale jeżeli w meczu 1/8 finału z Włochami pierwsza celna centra Polaków następuje w osiemdziesiątej ósmej minucie, w dodatku nic nie przynosząc, to trudno na cokolwiek liczyć. Choć akurat trzeba polskiej drużynie oddać, że potyczka z Italią nie była w ich wykonaniu najgorsza.

Jakieś plusy? Jak to w słabej drużynie – bramkarz. Radosław Majecki kilka razy uratował zespół, a przy wpuszczonych golach nie miał nic do powiedzenia. Serafin Szota może być dobrym prawym obrońcą, nie boi się ryzyka w ofensywie, z tyłu jest solidny. Michał Skóraś to błyskotliwy drybler, trochę za mało dostał w tym turnieju szans.

Polacy osiągnęli wynik na miarę swoich umiejętności, na więcej nie było ich stać. Pod względem piłkarskiego potencjału odstawali od każdego przeciwnika, poza Tahiti. Kolumbia momentami robiła, co chciała; Senegal urządzał remis, ale różnicę było widać; Włosi po osiągnięciu celu w postaci bramki nic nie musieli, ale kiedy przycisnęli, to mieliśmy szczęście, że byli nieskuteczni. No, nie wygląda to dobrze. Ci zawodnicy mają po dwadzieścia lat, trudno im będzie nadrobić dystans w podstawowym wyszkoleniu do rówieśników… Chciałoby się napisać coś pozytywnego, ale doprawdy nie ma podstaw…

Mistrzostwa (bez Polaków) trwają dalej, natomiast kolejne przed nami – Euro U-21. Drużyna Czesława Michniewicza niespodziewanie (bo nie była faworytem barażu z Portugalią) uzyskała jesienią awans do tego turnieju. W fazie grupowej spotkają się z Belgią, Włochami i Hiszpanią.

Trzon młodzieżówki stanowią piłkarze już ograni w ekstraklasie, a także tacy, którzy zapracowali postawą w niej na wyjazd zagraniczny. Michniewicz od początku chciał zbudować kręgosłup drużyny, minimalizując ryzyko niezgrania. Na papierze ten zespół wygląda naprawdę ciekawie, są w nim zawodnicy czołowych polskich drużyn, odgrywający w nich ważne role – przede wszystkim występujący regularnie. Mamy stranierich, którzy nie przynoszą wstydu (Kownacki, Świderski, Bielik, Grabara).

Niestety, mamy też wokół reprezentacji zamieszanie. Po pierwsze, Jerzy Brzęczek powołał na zgrupowanie kadry A trzej zawodników ekipy młodzieżowej – Gumnego, Kownackiego i Szymańskiego. Nie wiadomo tak naprawdę po co, skoro już ich odesłał do młodzieżówki. Niby Gumnego dlatego, że pojawił się problem (kontuzje) na bokach obrony. Niby Kownackiego dlatego, że to już kadrowicz pełną gębą, skoro był na mundialu w Rosji. Zresztą ten drugi, kapitan drużyny Michniewicza, doznał urazu na treningu. Na szczęście ma być gotowy na inaugurujący boje Polaków mecz z Belgią (16 czerwca). Wiadomo – „jedynka” ma priorytet. Niełatwo jednak o bardziej niefortunny czas wyciągania doń asów młodzieżówki. To dziwi tym bardziej, że trudno uwierzyć, żeby Michniewicz o takich planach Brzęczka nie wiedział. Cóż, pozostaje czekać na turniej, który zweryfikuje wszystko.

Po drugie, sprawa Bartłomiej Drągowskiego. Bramkarz Empoli odmówił udziału w mistrzostwach Europy, podpierając decyzję kontuzją barku. Trudno nie ulec wrażeniu, że uraz to tylko pretekst, bowiem Drążek nie godził się z rolą zmiennika Kamila Grabary. Poza tym o powołaniu golkipera myślał również Brzęczek, szukając zastępstwa dla kontuzjowanego Wojtka Szczęsnego (ostatecznie postawił na Rafała Gikiewicza). Drągowski podzielił piłkarską Polskę. Jedni mówią, że po co mu ta młodzieżówka, skoro jest gwiazdą Serie A (piłkarz maja!), inni, że reprezentacja to zaszczyt i kim on jest, żeby wybrzydzać? (Jako człowiek staroświecki należę do tych drugich.)

Reprezentacja Polski U-21 ma w grupie wymagających, atrakcyjnych przeciwników. Na tle takich najlepiej się sprawdzać. O przejście do kolejnej fazy będzie trudno. W każdym razie zacieram ręce, licząc na dużo większe emocje (i poziom), niż w meczach szczebel młodszej drużyny.