„Żyje się tak, jak się śni – w pojedynkę.”
Joseph Conrad „Jądro ciemności”

* * *

Chodził do kościoła co siedem dni, choć nie wiedział na pewno, czy to były niedziele. Zapalał świece. Monstrancję z Panem Jezusem stawiał na ołtarzu w miarę fachowo, jak to stary ministrant, i modlił się litanią. Raz taką, raz taką. Intencji tych modlitw nie uświadamiał sobie zbyt ściśle. Ale chyba prosił o to, żeby nic się nie zmieniało.

Najczęściej nawiedzał Świętą Trójcę, choć bywało, że chodził do Matki Boskiej albo do Świętej Anny. Co jakiś czas modlił się też w ciemnej kaplicy Aniołów Stróżów. Bo czuł Ich opiekę.

* * *

Polowanie na kaczki tylko z pozoru było proste. Na początku, przed laty, wystarczyło rzucić mocno dużym kijem albo kamieniem w bijące się o suchy chleb stadko. Dwie, trzy przetrącone w ten sposób sztuki wystarczyło dobić, oskubać z pierza polanego wrzątkiem, a potem wypatroszyć, osmalić i upiec albo ugotować na rosół. Mięsa z nich było niewiele, ale zawsze to coś.

Teraz nie było już tak łatwo. Niekarmione od lat ptaki nie gromadziły się już przy mostach na rzece. Owszem, niektóre gniazdowały na wysokości ścieżki, ale były już cwańsze i rozsądniejsze. Zdziczałe.

* * *

Był chudy, żylasty. Nie to co kiedyś. Jadł niewiele i piwa nie było. To znaczy – było, ale dawno przeterminowane i zwietrzałe. Można niby robić samemu, ale – wobec bogactwa innych trunków – nie miało to sensu. Zagospodarował w różnych punktach miasta kilka chłodnych piwnic, do których przenosił wino ze spożywczaków i magazynów. Starą sklepową cenę stu złotych za butelkę uznał za granicę przyzwoitości (przy okazji zorientował się, które sklepy najbardziej rżnęły klientów). Nie truł się więc tanią siarą, i bardzo dobrze.

* * *

Trzeba jakiegoś psa przygarnąć.

* * *

„Wspólnota” zatytułowałaby to tak: Zebrał kolekcję liczącą ponad 10 000 płyt!

Domy i mieszkania penetrował właściwie tylko w poszukiwaniu winyli. W którejś z lekarskich chałup na Satuniu znalazł dobrej klasy gramofon z osprzętem. Na podwórku miał kilka ściągniętych z różnych miejsc agregatów na benzynę i to wystarczało. Winyl to winyl. Czasem trochę trzeszczy, ale nikt nie wymyślił niczego lepszego do słuchania muzyki. Duża okładka, czasami to dzieło sztuki samo w sobie. Wyjmujesz płytę z koperty, czyścisz z kurzu – i już przy tych czynnościach nastrajasz się do słuchania. I ta idealna dawka muzyki: nie za dużo, nie za mało. 40-45 minut podzielone na dwie części.

Jakieś dwa lata temu w zagraconym mieszkanku w starym bloku przy Warszawskiej znalazł prawie kompletną serię „Polish Jazz” (brakowało kilku tytułów z lat 60-tych, ale „Astigmatic” Komedy był!). No po prostu skarb.

Odpalał sobie np. „Birthday” Extra Ball i odpływał. Ach ten Śmietana!

* * *

Tego, co się stało nie rozumiał, ale już dawno przestał zawracać sobie tym głowę.

* * *

Nie jestem na tyle próżny, żeby nie pamiętać ilu ludzi wkurwiałem samym swoim istnieniem.

* * *

Zimy nie były złe. Kiedy trafiały się naprawdę mroźne i śnieżne, przypominały Dzieciństwo…

* * *

Starszy Goździk przerzucał śniegową gałką czteropiętrowy blok. Nie uwierzyłbym, gdybym sam tego nie widział. To było ogromne chłopisko ze złamanym nosem. Brał w swoje wielkie łapska przygarść mokrego śniegu, ściskał go w małą twardą kulkę i jak nie pierdolnie!
Zima nie była wiele słabsza od wiosny czy jesieni, bo z latem to już jednak nie miała szans. Sanki na Żelaznej Bramie, łyżwy na którymś z czterech stawów – najchętniej tym z wysepką. Wyspa jest mała, okrągła, ma jedno drzewo – prawie jak na klasycznych rysunkach satyrycznych z palmą i rozbitkiem. Kiedyś chciałem tam spędzić urlop w małym namiociku, bez telefonu, żeby nikt nie mógł się do mnie dostać i czegoś chcieć.

CDN…