Piotr przebiegł wzrokiem niewielką kartkę po raz kolejny. „Szanowny Panie, niestety nie opublikujemy przysłanych nam przez Pana wierszy w naszym miesięczniku, ponieważ nam się nie podobają. Nie znajdujemy w nich niczego oryginalnego, odkrywczego, poruszającego do głębi. Żałujemy. Z poważaniem. Redakcja”. Zmiął ją w dłoni i rzucił z wściekłością o ścianę. Odbiła się od niej i potoczyła po deskach podłogi, potem rozchyliła na tyle, że widoczne były niektóre wyrazy „…nie opublikujemy…”, „…nie podobają…”. Podniósł się z krzesła i kopnął papierową kulę z wściekłością. Poszybowała łukiem za kanapę. Usiadł zrezygnowany, po chwili jednak wstał. – Nie, kurde, nie dam się im tak łatwo! – powiedział sam do siebie. Podszedł do kanapy i gmerał za nią dosyć długo, zanim nie wyciągnął wymiętej kartki. Położył ją na kolanach i rozprasował dłońmi. Potem przyniósł z garażu wiertarkę. Niewielki otwór wywiercił nad biurkiem z komputerem, obok monitora. Następnie umocował hak, a na nim zawiesił antyramę. Pod szybą można było odczytać „Szanowny Panie, niestety ….”. – No, jeszcze zobaczymy. – mruknął Piotr, odczytując ponownie odmowę publikacji wierszy. – Wiś tu i przypominaj mi. Potem włączył komputer.

W kilka tygodni później znajomi Piotra dostali e-maile z prośbą o ocenę jego wierszy, zamieszczonych w kwartalniku literackim „Nowa Chimera”. Autor, jako załącznik, przesyłał skan trzech opublikowanych utworów wraz ze stroną tytułową magazynu. Wyjaśniał przy tym, że pismo jest niskonakładowe i trudno dostępne, bo dystrybuowane jedynie poprzez wybrane, największe salony prasowe, nie posiada też strony internetowej, toteż on, dysponując numerem autorskim, przesyła im zeskanowane kopie.

Wiadomość ta nie była jednak dla ludzi, znających Piotra bliżej, zupełnym zaskoczeniem. Wiedzieli oni przecież od dosyć dawna o jego literackich aspiracjach. Często otrzymywali wierszowane przesyłki przy okazji świąt, a i w czasie studiów niejedno wydarzenie Piotr okraszał śmiesznymi rymowankami. Szczególnie w czasie imprez z dużą ilością alkoholu, kiedy już troszkę wypił. Węższe grono znało jednak i poważniejsze jego teksty. Fachową i pozytywną ocenę uzyskały one przecież w czasach świetności, emitowanej w Radiu Białystok, „Poczty literackiej”. Jej redaktorzy chwalili autora w szczególności za nietypowość i świeżość. Ta pochlebna opinia miała swoją kontynuację w postaci kilku wyróżnień, uzyskanych w różnych konkursach poetyckich.

Nie było przy tym również żadną tajemnicą, że Piotr dąży do publikacji swoich wierszy. On sam ze śmiechem dowodził, że chce być poetą, i to sławnym, z trzech powodów. Po pierwsze, aby wyszukiwarki internetowe zaczęły reagować automatycznymi podpowiedziami na jego imię i nazwisko. Po drugie zaś, żeby mógł robić to, co sobie wymarzył, czyli być bogatym bezrobotnym. „- Pamiętacie, jak w wierszu Bursy

– „Bo fajno jest poecie

Nie musi w biurze ślipić

I fuk mu cała dyscyplina

Tylko gitara i dziewczyna.”

Po trzecie zaś, by jego uzależnienie do papierosów zmieniło się z paskudnego nałogu w „upoetycznioną ekstrawagancję”.

Publikacja w kwartalniku literackim, któremu dodatkowego splendoru nadawał tytuł, nawiązujący do słynnej młodopolskiej „Chimery” Miriama – Przesmyckiego, wydawała się więc znajomym Piotra czymś raczej naturalnym. Tym bardziej, że wiersze, chociaż dosyć dziwne, mogły się, jak wspólnie ocenili, podobać. W przesłanym mailowo skanie zajmowały sześć, spośród siedemdziesięciu, jak informował Piotr, stron pisma, a całość otwierała Baśń morska o bohaterze, będąca pastiszem Baśni o korsarzu Palemonie Brzechwy

Płynie okręt przez odmęty,

Niezwyczajny, bo pęknięty.

Przez pęknięcie woda leci,

Tonie towar, toną dzieci.

Wielka sfora podłych ludzi

na pokłady wleźć się trudzi.

Strach zabija konwenanse –

– słaby, chory traci szansę.

Tam kobieta — piękna dama

spada na dół podeptana.

Po jej truchle drab ponury,

depcząc słabszych, prze do góry.

On jest silny, więc wyjść musi

gniecie starców, dzieci dusi.

Już jest wolny heros młody,

z burty rzuca się do wody.

Do szalupy prędko zmierza

żywiołowi nie dowierza.

A tuż za nim w statku trumnie,

ludzkie stado ginie tłumnie.

Gryzą flaki, ciągną żyły,

Jeszcze żywi, choć już zgnili.

Bo już z góry leci woda

zaraz każdy ducha odda.

Więc już w statku wszyscy trupy,

a nasz heros u szalupy.

W jej zaś wnętrzu kupiec stary,

uratował swe towary.

Troszkę złota, więcej miedzi,

teraz na tym wszystkim siedzi.

A gdy ktoś się zbliży doń

zaraz wiosłem wali w skroń.

Lecz nasz młodzian się przyczaił,

wiosło schwycił — kupca zwalił.

Teraz wewnątrz śmigłej łodzi,

on jest panem — on dowodzi.

Jego dłonią sterowany,

statek mknie przez oceany.

Po trzech dniach na śmigłej łodzi,

już do portu heros wchodzi.

A tam tłumy: dziennikarzy,

wróżek, dziwek i kramarzy.

Wnet mu niosą medal złoty,

że odważny, że wzór cnoty.

Młodzian sławny, poważany

I go na tym zostawiamy.

Lecz na koniec,

co się dzisiaj rzadko zdarza,

dodam coś dla komentarza.

Wy, co święcie oburzeni,

moim tekstem obrażeni,

bo kreacja bohatera

ludzkość, wiarę poniewiera.

bardzo mocno, chociaż skrycie,

młodzianowi zazdrościcie.

Bo, choć podły, działał śmiało

i się świetnie mu udało.”

Całość dopełniały dwa utwory o zupełnie innym, bardziej intymnym nastroju – „Przyjacielowi odeszłemu” oraz wiersz bez tytułu zaczynający się od słów „po papierowej skórze mojego dziecinnego pokoju…”. Po pochlebnych opiniach sporej grupy znajomych Piotr zamieścił ten sam skan z podobiznami opublikowanych utworów na swoim profilu w internetowym portalu społecznościowym. Jego wiersze komentowali tam głównie znajomi. Kiedy jednak niektórzy z nich pytali go w rozmowach telefonicznych czy mailach o dalsze poetyckie plany, odpowiadał dosyć enigmatycznie, że nie ma już na to czasu.

Rzecz wyjaśniła się po kilku tygodniach wraz z wizytą u Piotra jego najbliższego przyjaciela – Roberta. Już wcześniej zauważył on, że świeżo upieczony poeta-debiutant zachowuje się dosyć dziwnie, jak na kogoś, kto spełnił jedno ze swoich największych marzeń. Piotr niby się cieszył, jednak już w następnej chwili popadał w jakiś dziwny letarg i zupełnie przestawał słuchać, co się do niego mówi. Robert na początku przypisywał to poetyckiemu rozmarzeniu, później „romantycznej pozie”, jednak w końcu zaczął niepokoić się o Piotra na serio. Owego dnia był on szczególnie nieobecny i Robert sam musiał iść po piwo do lodówki. Kiedy ją otwierał, zauważył na stole kartę historii choroby do połowy zakrytą gazetami. Pewnie by się tym nie zainteresował jakoś szczególniej, gdyby nie przeczucie, że karta ma ścisły związek ze zmiennym nastrojem przyjaciela. I rzeczywiście zawierała informacje o zdiagnozowaniu u Piotra złośliwego raka mózgu.

Robert zrozumiał w tym momencie wszystko, tym bardziej, że na drugiej stronie zauważył wykonany ołówkiem i starty, lecz ciągle czytelny, dopisek Piotra „Tylko dziewięćdziesiąt dni!”. Diagnoza pochodziła sprzed miesiąca, więc jego przyjacielowi, jak wywnioskował, pozostały zaledwie dwa miesiące życia! Zmienny nastrój Piotra i brak planów twórczych stały się dla Roberta zrozumiałe. O ile jednak nie był w stanie powstrzymać zabijającej przyjaciela choroby, postanowił pomóc mu w realizacji kolejnego z marzeń – wydania autorskiego tomiku wierszy.

Korzystając z duchowej nieobecności Piotra wykonał aparatem z telefonu komórkowego zdjęcia karty historii choroby, a po powrocie do domu zamieścił je wraz ze skanem wierszy na kilku portalach społecznościowych, wraz z prośbą o pomoc w publikacji „ciekawych wierszy umierającego poety”. Telefon i Internet uaktywniły się już po mniej więcej 3 godzinach. Na początku dzwonili i pisali jedynie wspólni znajomi Piotra i Roberta, aby zasięgnąć więcej informacji na temat choroby. Przy okazji wielu z nich zaproponowało, że udostępni informacje o Piotrze również na własnych profilach i posiadanych stronach www. Robert pracowicie przesyłał im maile z materiałami.

Po kilku dniach trwania kampanii odezwał się jednak również Piotr. Na informacje o własnej chorobie i rychłej śmierci natknął się dosyć przypadkowo i żądał od wszystkich, żeby „się odpieprzyli i zajęli własnymi, cholera, problemami” oraz „usunęli to gówno z sieci”. Tak by się może i stało, okazało się jednak, że jest już na to za późno. Najpierw materiał o „genialnym poecie, którego świetlistą karierę przerwie już wkrótce śmierć” ukazał się, dzięki „znajomemu znajomego”, w lokalnej telewizji kablowej. Później kolejna, tym razem drukowana, wiadomość została zamieszczona, podobnym sposobem, w ogólnopolskim tabloidzie. Dzięki temu historia Piotra, znacznie w stosunku do oryginalnej zmieniona, stała się też jedną z popularniejszych w sieciowych portalach plotkarskich.

W końcu Piotr otrzymał pocztą niezwykłą wiadomość. Oto duże warszawskie wydawnictwo proponowało mu wydanie tomiku wierszy, oferując przy tym przyzwoite wynagrodzenie i kampanię promocyjną. Wprawdzie, jak dowiedział się Piotr z oficjalnej strony internetowej, dotychczas specjalizowało się ono głównie w wielkonakładowym wydawaniu najtandetniejszych romansów i kryminałów, ale wybrzydzać raczej nie chciał i jeszcze tego samego dnia posłał na podany adres mailowy trzydzieści najlepszych wierszy.

Druk przebiegał bardzo szybko. Jak twierdzili wydawcy, „w trosce o to, aby autor mógł potrzymać w rękach, jeszcze przed śmiercią, pachnącą świeżością książkę”. Cała kampania promocyjna tomiku oparta zresztą została właśnie na rychłym zgonie autora. Piotr i jego znajomi, z którymi się pojednał, wściekali się na to, lecz właściwie nie mogli nic zrobić, ponieważ umowa wydawnicza powalała wydawnictwu na „formę kampanii promocyjnej, jaką uzna za najskuteczniejszą”. A ta była skuteczna nadzwyczajnie, na tyle, że na imprezę promocyjną w dzień oficjalnej premiery tomiku „Śmierć poety”, swoje przybycie potwierdził komplet zaproszonych gości, w tym wielu lokalnych przedstawicieli polityki, mediów i świata kultury. Właściciele wydawnictwa zacierali ręce, licząc przyszłe zyski, a Piotrowi pozostało tylko pogodzić się z, jak go określał, „cholernym tytułem” i przygotować na dzień premiery.

Wątpliwości miał w zasadzie jedynie w kwestii stroju, wszystko inne zostało już wcześniej ustalone przez wydawców. Ostatecznie, idąc zresztą za ich sugestiami, wybrał koszulę a la Słowacki z wykładanym kołnierzem – „pasującą do śmierci”. Na uroczystość miał zamiar pojechać samochodem, bo organizatorzy stwierdzili, że, jako umierającemu, wypada mu upić się w trupa lub nie pić wcale. Piotr wybrał to drugie.

Początek premiery został zaplanowany przez wydawców dosyć późno, tak aby prezentacja książki wypadła równo na „godzinę duchów”. Piotr miał więc dużo czasu, toteż jechał ostrożnie i wolno, chociaż pogoda również była doskonała. Na początek imprezy jednak się nie zjawił. Jego kilkuminutowe spóźnienie wykorzystano początkowo marketingowo dla podkreślenia zaawansowania choroby, jednak po godzinie organizatorzy zaczęli się niepokoić, tym bardziej, że komórka poety milczała. Jej numer wyświetlił się niespodziewanie, kiedy przemawiał właściciel wydawnictwa. Ten sądząc, że będzie to dodatkowa reklama, przełączył telefon na tryb głośnomówiący i zbliżył do mikrofonu. „– Czy rozmawiam z kimś z rodziny pana Piotra Z….? Ten numer był zakodowany w jego telefonie. Jestem policjantem. Pan Piotr miał wypadek… Niestety nie żyje…” Wydawca szybko wyłączył telefon, a zebrani zaczęli bić brawo, sądząc, że jest to część akcji promocyjnej. Informacja okazała się jednak prawdziwa. Młody poeta zginął zupełnie przypadkowo, kiedy kierowca rozpędzonej terenówki, wyprzedzającej tira, nie zdążył dokończyć tego manewru i próbując uciec do rowu, uderzył czołowo w jego samochód. Piotr umarł natychmiast, nie cierpiał, a jego śmierć wzmocniła chyba jeszcze dodatkowo reklamę tomiku, który sprzedawał się znakomicie.

Jednak po jego śmierci zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Najpierw najbliżsi znajomi, którzy wraz z rodziną przeglądali pozostawione przez niego rzeczy, na twardym dysku komputera znaleźli „wersję roboczą” karty historii choroby, najwyraźniej zrobionej przez Piotra przy użyciu programu graficznego oraz zeskanowanych formularzy i pieczątek. Aby jednak nie kalać pamięci zmarłego, przyrzekli, że „fałszywka” pozostanie ich tajemnicą. Prawdziwy skandal wybuchł jednak, kiedy w ogólnopolskim telewizyjnym programie kulturalnym, jeden z zaproszonych gości, chwaląc wprawdzie walory literackie wierszy Piotra, oficjalnie ujawnił, że kwartalnik „Nowa Chimera” nie istnieje ani nigdy nie istniał. Analiza krążących w sieci zdjęć karty historii choroby pozwoliła ustalić z całą pewnością, że Piotr oszukał wszystkich podwójnie. To jednak nie zaszkodziło jego pośmiertnej sławie. Wydawnictwo musiało wypuścić aż trzy dodruki, żeby wypełnić zapotrzebowanie rynku. Jeden z młodych literaturoznawców obronił nawet pracę doktorską, w której, trochę w duchu pozytywistycznego biografizmu, próbował udowodnić wpływ twórczości poety, zwłaszcza zaś Baśni morskiej o bohaterze, na jego życie i poczynania.

A wyszukiwarki internetowe reagują automatycznymi podpowiedziami z informacją o adresach kilkuset tysiącach stron z imieniem i nazwiskiem Piotra.